Medycyna - cała prawda

Czy medycyna jest przereklamowana ?

SPIS TREŚCI

1. Medycyna – dość ciężko się dostać

Medycyna swój prestiż zawdzięcza na samym początku temu, że stosunkowo ciężko jest się na nią dostać. Bardzo wygodną drogą są Olimpiady, w tym Chemiczna, bo dają wstęp na studia poza rekrutacją z maksymalnym wynikiem. Nie ma jednak co ukrywać, nie jest to najprostsza ścieżka jakiej można się podjąć.

Obecnie na medycynę o wiele łatwiej się dostać niż to było kiedyś (np. w okolicy roku 2010). Powodów tego jest kilka, ale wynika to przede wszystkim ze zwiększenia ilości uczelni medycznych (a jak to się przekłada na jakość edukacji, to możecie się domyśleć. Problem jest taki, że Wam zapewne wydaje się, że to same dobre wiadomości. Ale to niestety nieprawda, jest zupełnie odwrotnie. Dlaczego? Już wyjaśniam, ale po kolei.

2. Medycyna to nie jest dr House

Oj, ilość studentów zafascynowanych serialami typu dr House czy Grey’s Anatomy (w doskonałym tłumaczeniu : ,,Chirurdzy”) na I roku jest bardzo duża. Pierwszym objawem czegoś takiego jest wykrzyczana wręcz odpowiedź ,,Będę kardio–/neurochirurgiem!” na pytanie ,,Jaką chcesz robić specjalizację?”[1].

Potem okazuje się, że anatomia to jednak całkiem nieprzyjemny (mówiąc delikatnie) przedmiot i myśl, że człowiek nie potrafi nawet zaliczyć szpilek[2] w pierwszym terminie nie napawa większym optymizmem przed myślą o operacji na żywym człowieku.

A potem to w ogóle budzisz się w środku roku[3] i zdajesz sobie sprawę, że od paru miesięcy uczysz się jakiegoś absolutnie niepotrzebnego syfu, które nigdy Ci się nie przyda w prawdziwiej pracy. Pamiętasz jak w liceum człowiek się śmieje, że potrafi rozpisać jakiś cykl Krebsa czy podać wzór na deltę, a nie ma żadnej życiowej wiedzy, która faktycznie by się przydała? I tak sobie myślisz, że na pewno na studiach to się odmieni!

Otóż właśnie nie, jest niestety nawet jeszcze gorzej. Szczególnie dobija anatomia, której chyba przypadła niechlubna rola pokazania studentom, gdzie jest ich miejsce. O ile dobrze pamiętam, to Katowice są chyba dobrym przykładem odsiewu studentów na I roku właśnie z tego przedmiotu.

Weźmy wszystkie, nie wiem, 70 specjalizacji lekarskich i odejmijmy te kilka chirurgicznych. Na *uj się uczyć np. tak zaawansowanej budowy kości? Spójrzmy na jakiś dowolny przykład :

Na końcu bliższym kości promieniowej odróżniamy głowię kości promieniowej (caput radii) i szyjkę kości promieniowej (collum radii). Na powierzchni górnej głowy znajduje się dołek głowy kości promieniowej (fovea capitis radii). Poniżej szyjki po stronie łokciowej znajduje się guzowatość kości promieniowej (tuberositas radii).

Tak, oczywiście że masz rację. 0% z tej wiedzy się przyda. Ale ten bełkot, którego jest naprawdę bardzo dużo do przyswojenia decyduje o Twoim zaliczeniu I roku.

Oczywiście pewnie domyślasz się jak dobrze ta wiedza zostaje w głowie. Otóż znajomość anatomii studenta 6. roku jest praktycznie taka sama jak licealisty.

Na I oraz II roku właściwie nie istnieją zajęcia kliniczne, w których byłby jakiś kontakt z pacjentem. Nie powiem, akurat na mojej uczelni, o której ciężko wypowiedzieć się pozytywnie, na II roku był świetnie poprowadzony przedmiot o nazwie PMK = Podstawy Medycyny Klinicznej, na którym bardzo dużo się nauczyłem. Wtedy wywiad i badanie pacjenta, pomimo że lekko stresujące, to sprawiało satysfakcję, bo naprawdę uczyliśmy się przydatnych, lekarskich umiejętności.

Z dalszych absurdów wymienię np. biochemię, na której musieliśmy uczyć się na pamięć wzorów cząsteczek chemicznych na pamięć. Jest to absurdalne, ponieważ nawet jako finalista Olimpiady Chemicznej miałem z tym problem, chyba głównie mentalny, bo wiem jak nierealne (czyt. niepotrzebne) jest to zadanie. Równie dobrze moglibyśmy wbijać do głowy na blachę 50 cyfr po przecinku liczby pi. Jest to tak samo związane z prawdziwą medycyną.

3. Medycyna – absurdów ciąg dalszy

Nie no, ale te dwa pierwsze lata to są takie zajęcia przedkliniczne, to po prostu trzeba przetrwać.

Taaa… Potem rzeczywiście zaczynają się ciekawsze i bardziej przydatne przedmioty. Problem jest taki, że zajęcia polegają na słuchaniu prezentacji. Kiedyś z ciekawości spojrzałem na studia ,,z lotu ptaka” i przykładowo taka prezentacja na ten sam temat, powiedzmy z niedokrwistości, pojawiła się osobno na następujących przedmiotach :

  1. Podstawy Medycyny Klinicznej
  2. Patofizjologia
  3. Propedeutyka interny
  4. Propedeutyka pediatrii
  5. Patomorfologia
  6. Diagnostyka laboratoryjna
  7. Interna : hematologia
  8. Pediatria
  9. Chirurgia
  10. Zajęcia przygotowujące do LEKu
  11. i pewnie inne, o których już zapomniałem

I tak sobie siedzisz ciągle na tych prezentacjach, ciągle to samo i w pewnym momencie po prostu dajesz sobie spokój. Umówmy się, to nie jest chemia czy matematyka, że trzeba coś zrozumieć, ogrom rzeczy trzeba zwyczajnie wykuć na blachę. Zajęcia można by skrócić o 70%, a pozostały czas zostawić na pytania studentów, które by mieli po przeczytaniu książek.

No dobrze, ale za to na pewno są super zajęcia praktyczne?

Nie.

Jeszcze przed zwiększeniem ilości miejsc na kierunek lekarski było za dużo osób na roku albo inaczej, za mało asystentów, przez co zajęcia praktycznie odbywały się w 6–osobowych grupach (czasem więcej, rzadko mniej). To jest dużo osób. Postaw się na miejscu chorego, do którego zwala się sześć osób i zaczyna go męczyć dziesiątkami pytań i półgodzinnym badaniem, bo każdy musi przyłożyć słuchawkę, opukać itd. Nie jest to przyjemne doświadczenie dla żadnej ze stron.

Pewnie już powoli rozumiecie, dlaczego zwiększenie ilości miejsc na kierunki lekarskie nie jest takim fantastycznym pomysłem. Obniża to jakość kształcenia, która już teraz jest fatalna.

Zresztą, na każdych zajęciach praktycznych robi się to samo. Poleceniem ,,Zbierzcie wywiad i zbadajcie” będziecie dosłownie rzygać, to jest niemalże gwarantowane. Dlatego właśnie około 4–5 roku studiów już raczej każdy wpada w taki dołek, czekając na staż, gdzie może uda się czegoś praktycznego nauczyć[4].

Przez brak praktyki masa studentów pod koniec studiów wciąż nie ma pomysłu na to, jaką specjalizację chcieliby wybrać.

4. Dlaczego medycyna jest taka przereklamowana ?

Prestiż medycyny maleje z każdym rokiem, co oznacza że kiedyś faktycznie był to prestiżowy kierunek studiów (i dalej nim jest, jeśli byśmy zebrali wszystkie dostępne kierunki). Medycyna (lekarski) zatem leci na swojej historycznej reputacji.

Każdy, kto coś osiągnął raczej nigdy nie będzie tego deprecjonował. Dlatego też każdy będzie mówił, że studia są ciężkie, ciężko się na nie dostać itd. Z tego samego powodu w szkole cisną Was np. z historii pomimo że jesteście na biol–chemie. Każdy uważa, że jego przedmiot jest najważniejszy, co tak naprawdę oznacza brak jakiejkolwiek personalizacji Twojej edukacji[5].

Kolejnym prozaicznym argumentem jest to, że hasło ZOSTAŃ LEKARZEM zajebiście wygląda pod względem marketingowym. Olbrzymi rynek uczniów biol–chemu, którzy zdają matury z chemii i biologii i chcą się dostać na medycynę to genialny cel kampanii reklamowych wszelkiego rodzaju kursów z chemii.

Ale każdy zapomniał tylko powiedzieć jak faktycznie wygląda studiowanie tej medycyny. Uwierzcie, że ilość wypalonych studentów i co zatrważające, młodych lekarzy rezydentów jest ogromna. Kariera, w której Twój okres wchodzenia na rynek wynosi 6 + 1 + 5 = 12 lat (i to jeśli jest się mężczyzną[5]) to nie jest kariera dla każdego.

Lekarze zarabiają relatywnie dobrze, ale rezydenci już nie, chyba że pracują na więcej niż jednym etacie. Wszyscy Twoi rówieśnicy mają z reguły domy, rodziny i samochody, a Ty dopiero podejmujesz pierwszą w życiu pracę. Zaczyna się budowanie rodziny, co wiąże się z ogromnym stresem i potrzebą zarabiania pieniędzy, zatem podejmujesz kolejne dodatkowe etaty, a to z kolei prowadzi do braku jakiegokolwiek życia. A to jest błędne koło.

Również procent lekarzy nadużywających alkohol albo jeszcze grubsze używki również jest niepokojący.

Ja nie chcę Was absolutnie zniechęcać do wybierania medycyny. Po prostu jest wiele przyszłych lekarzy, którzy wybierają medycynę ze złych powodów jak dobre zarobki czy dr House widziany w telewizji…

5. A może ja jestem po prostu sfrustrowany?

Ja od liceum miałem nieco inne podejście do życia niż rówieśnicy, za sprawą wspomnianego wcześniej brata. Dlatego ja już wtedy wiedziałem, że szkolne oceny nie mają znaczenia i jadąc ,,na dwójach i trójach” zostałem finalistą 59. Olimpiady Chemicznej, jednocześnie dostając się na studiach poza kolejnością z maksymalnym możliwym wynikiem. A koleżanki (biochem to same dziewczyny, przynajmniej u mnie tak było) z piątkami i szóstkami płakały na wynikach matury, bo będą ją powtarzać. .

Dalej na studiach wiedziałem, że przedmioty typu Historia Medycyny czy Histologia są zupełnie nieistotne i po prostu je zaliczałem najmniejszym możliwym wysiłkiem. Ale kiedy były przedmioty bardzo ważne to się do nich przykładałem, ponieważ realnie chciałem się tego nauczyć. Taką farmakologię zdałem na 5 w tak zwanym zerowym terminie, co nie ukrywam, sprawiało jakąś satysfakcję.

Ale kiedy studia zaczęły w stu procentach przebiegać według oklepanego schematu : seminaria (czyli słuchasz n-ty raz tej samej prezentacji) + ,,Zbierzcie wywiad i zbadajcie”. to skupiłem się na jedynym przedmiocie, który mnie interesował i z którym wiązałem swoją przyszłość, czyli anestezjologią. A to wiąże się z kolejnym podpunktem.

W każdym razie nie zostałem jakoś specjalnie ,,skrzywdzony” przez studia żeby teraz czuć potrzebę wylewania na nie swoje żale. Dostałem się na studia w najlepszy możliwy sposób, zdałem studia w normalnym trybie, bez poprawki żadnego roku. Taka zwykła, klasyczna droga. Warto dodać, że w mojej 24-osobowej grupie chyba tylko 6. osób było z mojego rocznika, reszta studentów przenosiło się z innego kierunku/poprawiało maturę.

6. Jeśli chcesz coś osiągnąć to tylko Ty musisz o to zadbać


Wróćmy na moment do anestezjologii. Przez moment była ona w top 2. moich życiowych zainteresowań, tuż po chemii. Wydaje się, że to wysoka pozycja, ale problem jest taki, że będąca u mnie na pierwszym miejscu chemia jest po prostu za daleko, nic nie jest w stanie mnie tak zainteresować.

Niemniej jednak, ten top dwa spowodował, że na 4 i 5. roku studiów przeczytałem Anestezjologię Larsena i porobiłem kilka zbiorów ćwiczeń po angielsku, bo tak mi się najlepiej przyswaja wiedzę , czyli na zadaniach. Moja wiedza teoretyczna była już na poziomie egzaminu specjalistycznego, rozwiązywałem te arkusze bez większego problemu na 60-70%.

Chodziłem dodatkowo na dyżury, na których zdarzyło się nawet parę razy zaintubować (w tym noworodka). Raz nawet specjalnie nie przyszedłem na seminarium z anestezjologii, bo wiedziałem, że ,,karą” za nie jest odpowiedź ustna, a takie bardzo lubię, bo trzeba się do nich uczyć zupełnie inaczej, moim zdaniem z większym zrozumieniem tematu.

I to jest właśnie moja idea, a mianowicie trzeba jak najszybciej wybrać sobie obszar, który nas niezwykle interesuje, żeby tą wiedzę zdobywać z pożądaniem, z chęcią bycia najlepszym w swojej dziedzinie. Ale to tylko moja jazda, jak to mówią 🙂

Życzę Ci powodzenia w dalszej drodze – wybierz ją mądrze!

PS Jest takie powiedzonko wśród lekarzy : ,,Najgorsze w pracy z ludźmi jest praca z ludźmi”. A czemu? A zostawiam Wam taki przyjemny mail do jednego z lekarzy (źródło).

Medycyna w pigułce. Także ten…

[1] Jest to jedyne i obowiązkowe pytanie każdej osoby, której powiecie, że studiujecie medycynę. Społeczeństwo nie ma kompletnie pojęcia o tym kierunku i każdy myśli, że specjalizację wybiera się na pierwszym roku. Po paru latach będziecie zmęczeni tym pytaniem, na które notabene zawsze odpowiedzią jest ,,ooo, to fajnie, to taka trudna specjalizacja chyba?” I nie ma w tym oczywiście nic złego, nie każdy przecież będzie orientował się we wszystkich kierunkach studenckich, ale potem z tego wynika brak jakiegokolwiek rozeznania pacjentów w systemie opieki zdrowotnej, gdzie na lekarza rezydenta mówi się stażysta i zarzeka, że nie będzie się dawać leczyć jakiemuś stażyście. A rezydent to taki sam lekarz, z tym samym pakietem zakresu obowiązków i co za tym idzie, odpowiedzialności.

[2] Szpilkami określa się kolokwium praktyczne z anatomii. W odpowiednie preparaty są wbite szpilki, a Ty na karteczce musisz wpisać pełną nazwę, zarówno po polsku jak i po łacinie/angielsku. U nas akurat była dowolność w kwestii drugiego języka, ale łacina już raczej umiera.

[3] Ten moment ,,obudzenia” po pół roku to jest akurat bardzo optymistyczne założenie. Ja miałem to wielkie szczęście, że miałem starszego brata, który wówczas był na 6. roku studiów (a obecnie jest specjalistą chorób wewnętrznych, że się tak pochwalę), więc ja całą prawdę o studiach miałem już podaną na tacy. Może teraz dla kogoś z Was ja będę takim starszym bratem. Większość studentów ,,budzi się” sfrustrowana w okolicy 4. roku.

[4] Tutaj też zależy dużo od szczęścia albo wcześniejszego rozeznania szpitalu, do którego chcesz się udać. Ile osób, tyle opinii o stażu, bo to rzeczywiście zależy od dwóch czynników : Twojej własnej determinacji i kadry w szpitalu.

[5] Oj, trzeba jeszcze popełnić post dotyczący bolączek polskiego systemu edukacji.

[6] Kobietom dodatkowo specjalizacja wydłuża się przez jeden czy nawet dwa urlopy macierzyńskie.

Medycyna - cała prawda
SPIS TREŚCI
pinezka

1 komentarz

    Jak najbardziej trafna i rzetelna analiza.
    Tak trzymać.
    Serdecznie pozdrawiam

Dodaj komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Mogą Cię zainteresować:

Koszyk

0
image/svg+xml

Brak produktów w koszyku.

Continue Shopping

Chcesz w 4 miesiące gładko ogarnąć chemię i zdać maturę na luzie?

Chcesz ogarnąć chemię maksymalnie bezboleśnie, szybko, a czasem się przy tym wszystkim nawet pośmiać?